Zapis rozmowy z szefem na ukrytym dyktafonie można zamienić na odszkodowanie, informuje "Rzeczpospolita".
Sędziowie pracy dotychczas zastanawiali się za każdym razem, jak potraktować potajemny zapis rozmowy z przełożonym.
Od niedawna, za sprawą wyroku Sądu Najwyższego z 22 kwietnia 2016 r. (sygn. II CSK 478/15), i po ostatniej nowelizacji procedury cywilnej (zmiany w k.p.c. weszły w życie 8 września) nielegalne nagrania mogą być dowodem. Jeśli więc zostały zdobyte bez zgody nagrywanych i z naruszeniem ich dóbr osobistych, sędzia będzie musiał je ocenić jak każdy inny dowód w procesie i uwzględnić, gdy uzna, że dzięki nim rozstrzygnięcie będzie sprawiedliwe.
– Pracodawcy trudno uniknąć nagrywania – mówi Witold Polkowski, ekspert Pracodawców RP. – Dlatego coraz częściej w różnego rodzaju rozmowach prosi pracownika, aby zostawił swój telefon w sekretariacie, przed wejściem do gabinetu. Jeśli ten odmówi, to sygnał, że nie można mu ufać, nawet jeśli rozmówcy uzgodnią, że nie nagrywają rozmowy.
Pracodawcy mogą jedynie wpisać do regulaminu firmy, że potajemne wykorzystanie dyktafonu będzie traktowane jako ciężkie naruszenie praw pracowniczych i stać się podstawą zwolnienia dyscyplinarnego. Nie pozbawi to jednak zatrudnionego możliwości wykorzystania nagrania przed sądem jako dowodu na dyskryminację, mobbing czy niezgodne z prawem jego zdaniem rozwiązanie umowy.
Więcej w "Rzeczpospolitej"